Poczuj Jumpcore w cichym brzmieniu Lany Del Rey… i spróbuj odlecieć!

Jacek Szabliński

Poczuj Jumpcore w cichym brzmieniu Lany Del Rey… i spróbuj odlecieć!

Na środek białego pokoju wychodzi sobie facet w slipkach, koszulce i szlafroku czy narzutce. Żeby wejść w klimat rytmów, które będą mu towarzyszyć, dobiera do tego luźnego kompletu sportowe buty i skarpetki. Tego faceta odgrywa tancerz oraz choreograf spektaklu Paweł Sakowicz. Skąd ten dziwaczny strój i cały pomysł? Podpowiedzią będzie tu osobliwy przypadek innego choreografa i tancerza – Freda Herki, ale może tę historię zostawmy sobie na deser, jako uzupełnienie całego obrazu. Sceną artysty jest pusta przestrzeń, przypominająca salę do ćwiczeń. Widownia obserwuje go podczas pracy, spogląda w głąb jego „kuchni” przez niewidzialne weneckie lustro i dość perwersyjnie ogląda go w stroju, w którym większość z nas nie chciałaby zostać zauważona publicznie, a do tego w sytuacji wyraźnie intymnej. A on sobie tańczy. Tańczy sobie, jakby nikogo nie było, jakby robił kolejną próbę w zaciszu swojego mieszkania, późnym wieczorem, tak na dobry sen. Porusza się po linii prostej, jak w dwuwymiarowej grze komputerowej, od lewej do prawej i z powrotem. Jest w pełni skupiony – w końcu to czas tworzenia i próba. W tym momencie chce się już wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, ma się dość spoglądania na kolejne powtarzalne ruchy. Tancerz rozgrzewa całe ciało, ale szczególnie nogi. I próbuje skoczyć raz i drugi. I cały czas próbuje skoczyć tak, aby oderwać się od ziemi. I próbuje skoczyć, stojąc, biegnąc, siedząc – i te próby skoku są sednem jego szalonego tańca przy akompaniamencie uderzających po uszach zremiksowanych elektronicznie utworów. Mniej więcej od tej chwili spektakl drastycznie przyśpiesza i widz z pewnością zada sobie na końcu pytanie „Ale to już?”.

W swoim solowym występie zatytułowanym Jumpcore Paweł Sakowicz oryginalnie i fenomenalnie łączy błyskawiczne, ale przy tym delikatne, niemal baletowe kroki z ruchami przywodzącymi na myśl głośny i zdecydowanie za szybki rave lub podobną imprezę z muzyką w stylu hardcore. Zresztą niejednokrotnie tego typu dźwięki sprawią, że podskoczymy na siedzeniu zaskoczeni i zniesmaczeni głośnością podkładu, ale za to pozwolą nam wejść do opętanej tańcem głowy performera. W pewnych momentach tancerz daje się nawet kontrolować tej muzyce całkowicie – kiedy zapętlony głos powtarza „rolling, rolling”, artysta podskakuje dookoła jak pobudzony środkami odurzającymi, a kiedy słyszy „drill, drill – wiruje, jakby stał się bączkiem, który chce się rozkręcić tak mocno, żeby siły fizyczne wyrzuciły go w przestworza i naprawdę boimy się o to, czy po kolejnym kroku nie runie na ziemię

Cała choreografia intrygująco trafnie imituje próbę, przygotowanie się do tego decydującego skoku. Pełna jest więc potknięć, upadków i sekwencji ruchów, które rodzą się jako nowe pomysły w trakcie trwania tańca i dołączają do całej kompozycji na stałe albo są po czasie z niej wyrzucane. Cały ten proces wygląda niezwykle realistycznie. Niekiedy można dać się zwieść iluzji, że to nie jest gotowa praca, tylko rzeczywisty akt twórczy na etapie szkicu.

Mocny bit i szaleńcze obroty ciała przerywane są chwilami odpoczynku, kiedy to tancerzstara się dojść do siebie po kolejnych nieudanych próbach wyskoku. Sięga gdzieś ku niebu rękami i wzrokiem albo pada na ziemię zmęczony i śpiewaGods & Monsters Lany Del Rey, jakby urządzał koncert pod prysznicem. Może to budzić wybuch śmiechu, który kumuluje się cały ten czas, gromadzi się w widzach pod wpływem całej dziwności prezentowanej sytuacji. Wywołuje też jednak lekką posępność i gorycz, których wyjaśnienia można szukać w dwóch kontekstach.

Po pierwsze w inspiracji dla performance’u. Wieczorem 27 października 1964 roku Fred Herko, tancerz i choreograf, był u swojego przyjaciela w mieszkaniu, ponieważ wyrzucono go niedawno z jego własnego. Wziął kąpiel i zaczął nagi tańczyć w rytm Mszy koronacyjnej Mozarta, aż melodia poprowadziła go w kierunku okna, przez które wyskoczył. Czy Herko chciał popełnić samobójstwo? Czy szukał w locie, który miał być zapewniony przez taneczny skok, jakiegoś wyzwolenia? Tego nie wiadomo. Bohater odgrywany przez Pawła Sakowicza także zdaje się szukać czegoś właśnie w skoku, może właśnie wolności. Tutaj pojawia się drugi kontekst, drugie źródło goryczy. Bo czemu artysta, spoczywając zmęczony na ziemi, wygłasza z rozczarowaniem słowa „It’sinnocencelost, albo na wpół ironiczne „God’sdead, I said, »Baby, that’salright with me«”? Razem z nim widzimy coraz wyraźniej, że może skok jednak się nie uda. Może nie da się polecieć. A jednak oczekujemy na obiecany niejako samymi już próbami wielki finał. Na wielki skok.

Jumpcore

XXIII Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca

Choreografia i taniec: Paweł Sakowicz

Premiera: 8 grudnia 2017 roku