Przestrzeń między nami

Z Beatą Mysiak i Mikołajem Karczewskim rozmawia Alicja Zalewska

AZ: To było piękne przeżycie móc oglądać was w Love-Matter. Słyszałam, że to odmienna metoda pracy oraz inne podejście do ruchu i tańca, niż to, z jakim pracujecie na co dzień. Jak wy się czujecie w tej sztuce?

BM: Każde z nas ma inne zaplecze i doświadczenie artystyczne. To wynika z naszej edukacji Jestem kształcona w trybie warsztatowym, praktyce bycia tancerzem przez tworzenie spektakli. Nie mam klasycznego, profesjonalnego wykształcenia. Spotkanie z Elisabettą było dla mnie czymś nowym. Bliżej mi do spektakli, w których nie zawsze budowana jest postać, ale mamy określone środowisko reprezentujące bliskie nam rzeczy czy cechy. Tutaj, z Mikołajem, tworzymy środowiska, które się przenikają. Nie mogę schować się za rolą czy postacią, ani za wyraźną ekspresją, którą lubię czy preferuję. Musze pozostawać w zadaniu; tym, do czego zostałam zaproszona – trzymać się zasad i założeń. Ten minimalizm nie był dla mnie czymś najłatwiejszym.

MK: Ja natomiast skończyłem bytomski Wydział Tańca. Moje doświadczenia zawodowe były takie, że zawsze byłem okrakiem między teatrem i tańcem. Albo ruchowe działania w teatrze, albo w tańcu, ale ze środowiskiem teatralnym, na przykład ze scenografią. Gdy zaczęliśmy pracę z Elisabettą czułem się bardzo niepewnie. Zabrane zostało wszystko, w czym czułem się bezpiecznie i co lubiłem. Miałem tylko Beatę. Elisabetta w ogóle nie pracowała z postaciowaniem, nie chciała tworzenia relacji ani emocji, które ja zawsze sobie na scenie buduje wobec kogoś. Ona pracowała z systemem ruchowym. Świat oparty wyłącznie na jakościach ruchowych, które generują pewne systemy, relacje i zachowania. Jestem tancerzem gościnnym, a nie z tutejszego teatru, to było nasze pierwsze spotkanie po tym, jak widziała mnie cztery lata temu w innym spektaklu. Nie znalem jej świata.  To było trudne i stresujące, bo jej propozycja była dla mnie czymś całkiem nowym. Miałem doświadczenia różnych poszukiwań, nigdy nie miałem aż tak pustej przestrzeni, ale tutaj to właśnie było tematem.

AZ: W wywiadzie Elisabetta powiedziała, że na początku daje pierwszą zasadę, a później obserwuje, jak się ona rozwija. Pamiętacie co to było?

MK: Jak sprawić, by widz uznał za bohatera przestrzeń między nami, a nie nas. Jak uwidocznić tę przestrzeń między nami? Na początku robiliśmy mnóstwo ćwiczeń na uważność i aktywowanie wizualności między nami. Tak, żebyśmy nie my byli ważni, ale ważna była przestrzeń, na którą wpływamy, a ona na nas.

BM: Też to pamiętam. Miałam takie – ale co? Jak? Czym? To było kluczowe.

AZ: Czy to był najtrudniejszy element procesu? Ten pierwszy krok w inną świadomość? Czy pojawiły się kolejne wyzwania?

MK: Elisabetta pracuje niezwykle ciekawą metodą, która wytwarza samonapędzające się układy choreograficzne. Daje zasady, osadzone w specyficznych warunkach fizycznych, na przykład grawitacji i poczucia ciężaru, których efektem są magiczne momenty choreografii. One nie są wychoreografowane, tylko wynikają z naszego słuchania się wewnątrz systemu ruchowego.

BM: Nie ma zadań typu „Zakręć ileś tam razy ręką, a ty zrób w tym czasie to i tamto”.

AZ: Nie ma liczenia taktów, czyli dużo jest w tych ramach improwizacji?

BM: Są zasady ruchowe, ale jest też dużo swobody; każda realizacja zadania jest nieco inna.

MK: Struktura jest tam bardzo silna. Elisabetta zauważyła, że pewne zjawiska są między naszymi ciałami i temperamentami powtarzalne. Opisaliśmy je i zrobiliśmy z nich strukturę. Mamy więc ścieżkę, punkty, przez które musimy przejść, ale kto idzie pierwszy, a kto nadgania lub czy idziemy razem jest przestrzenią na improwizację.

AZ: Czy jest to praca odbijająca się wyłącznie w ciele, czy jakieś emocje jednak się pojawiają? Z pozycji widzki mogę powiedzieć, że wydawało się to wszystko bardzo przyjemne. Czy i wy znajdujecie w tym ruchu przyjemność?

BM: Dla mnie bardzo przyjemny jest ten moment, gdy w końcu się z Mikołajem spotykamy. Gdy po całym dążeniu do siebie łączą się nasze głowy. Mi to coś robi, wprowadza inną jakość do ciała, ale też inny rodzaj uważności wraz z kolejnym zadaniem ruchowym. Jego realizacja jest wymagająca. Ten moment wywołuje emocje. Pozostałe raczej wzmagają czujność oraz uważność, focus bycie w tu i teraz, świadomość tego, co jest i co potencjalnie może być.

MK: Dla mnie te momenty ruchowe z pędem, chociażby tak zwany wiatrak, wywołują radochę. Wtedy wychodzi ze mnie emocjonalność, nie jestem tam tak na chłodno. Elisabetta i Konrad Kurowski, który był naszym dramaturgiem, zawsze zaczynali próby od medytacji. To była ważna praktyka uważności i obserwacji przepływających emocji, bez poddawania się im. Nie mogę się im oddać, bo to zburzyłoby precyzyjny system. Wtedy to jest o moim ego, emocje sprawiają, że gubi się przestrzenna relacja między nami. Jestem dość emocjonalną osobą, ale gdy dawałem się im ponieść, upadały systemy, które udawało się nam wytworzyć. Ciało w emocjach ma inną jakość. To nie jest tak, że nie możemy się uśmiechnąć w tych ludzkich momentach, nie jesteśmy maszyną, ale to jest bardzo subtelne ujście emocji. Nie ma w tym szaleństwa czy relacji damsko-męskich.

AZ: A jak jest z muzyką w spektaklu, czy ona wam pomaga?

BM: Ona jest skorelowana z naszymi działaniami, transformacjami swingu ramion czy polaczeniu naszych centrów. Ona zdecydowanie ubogaca to, jak działamy, ale nie jest inspirująca.

MK: Ja bardzo lubię ten pierwszy song, on jest dla mnie bardzo zabawny i świadczy o poczuciu humoru Elisabetty. On na samym początku załatwia nam emocjonalność, ale też daje możliwość czytania wszystkiego przez relację uczuciową, miłosną, którą cześć widzów będzie chciało widzieć w Love-Matter. W tych pierwszych trzech minutach można się z tym rozprawić i dalej działać czysto materialnie. Mnie to pomaga wejść w system spektaklu. Co do reszty muzyki, ona doszła bardzo późno. Pracowaliśmy w ciszy, ale ten pejzaż dźwiękowy pomaga się skoncentrować i skupić na słuchaniu. Ona wszystko domyka, spaja i zamyka pozostałe elementy, nadaje gęstości przestrzeni w białym boksie. Wszystkie te elementy są sobie równe.

AZ: Czy po tym doświadczeniu macie ochotę rozwijać drogę zaproponowana przez Elisabettę czy raczej tęsknicie do swoich wcześniejszych praktyk?

BM: Dla mnie to była ciekawa i wymagająca droga, bardzo angażująca. Ona zmienia codzienne postrzeganie ciała. Mam wrażenie, że mam wręcz więcej skóry, że cala jestem bardziej pobudzona i rozwibrowana. Nie ukrywam, wkręciłam się. Chciałabym ją rozwijać, ale nie kosztem czegoś. Nie neguję wcześniejszej ścieżki rozwoju.

MK: To jest praktyka Elisabetty. Ona zawsze nią pracuje. To, jak pracowaliśmy i o czym mówiliśmy na próbach, mocno ze mną rezonowało. Musiałem rozpoznać i wyrzucić wszystkie ruchowe, wygodne swojaczki”. Dużo w tej praktyce redefiniowania swoich umiejętności i nawyków, szukania blokad i wibracji w ciele. To mentalnie i fizycznie pobudzająca metoda. Dużo pracowaliśmy na spiralach kręgosłupa, może to ukrwienie jest pobudzające. Wcześniej nie spotkałem się z takim rodzajem teatru konceptualnego i bałem się, że mu nie sprostam. Ale dojechaliśmy do premiery i mam z tego satysfakcję. Teraz wyzwaniem jest podtrzymanie tej praktyki przy kolejnych wystawieniach, już bez obecności Elisabetty.