Oliwia Kurlej

Radujcie się!

 

Najnowszy spektakl Ann Van den Broek w założeniu miał przerwać linię mrocznych choreograficznych dzieł artystki. Jednak w Joy Enjoy Joy więcej jest niepokoju niż tytułowej radości.

Przewodnikiem w spektaklu jest Tom Barman, belgijski muzyk i reżyser filmowy. Słyszymy urywki jego wypowiedzi o radości. Niektóre powtarzane są wielokrotnie. Głos artysty pochodzi jakby z zaświatów. Krąży niczym widmo ponad bohaterami spektaklu. W pewnym sensie kieruje też ich działaniami. Czasem tancerze przemawiają jego głosem. „Uważam, że ludzie, którzy nieustannie doświadczają radości, powinni zostać zamknięci” – powtarzają.

Naturalnie spektakl kojarzy się z Nowym wspaniałym światem Huxleya. Tancerze Joy Enjoy Joy są wyjątkowo zdyscyplinowani, w choreografii nie ma miejsca na najmniejszy błąd. Ta sceniczna dyscyplina, w połączeniu z radością, której bohaterowie doświadczają przez cały niemal czas, kojarzy się z tym zaprogramowanym społeczeństwem z powieści Huxleya. Tancerzy tresuje transowy bit, który nie milknie aż do końca widowiska. „Radość, raduj się radością!” – powtarzają bohaterowie dziesiątki razy, jak mantrę. Ta radość jest tak karykaturalna, jakby nie pochodziła z ich wewnętrznej potrzeby, tylko z jakiegoś zewnętrznego rozkazu. Chociaż otrzymują relaksacyjne masaże, upijają się i tańczą do utraty tchu do I Feel Love Donny Summer, widz bardziej im współczuje niż zazdrości. Postacie zbudowane są bardzo komiksowo. W zasadzie w pełni wierzymy im jedynie w chwilach uspokojenia, właśnie w tych, które nie przedstawiają jednoznacznej radości.

Bohaterowie Joy Enjoy Joy doświadczają choreomanii – tajemniczej choroby wprowadzającej dotkniętych nią ludzi w taniec, który nie kończy się, dopóki nie opadną z sił, czasem dopóki nie umrą. To zjawisko wielokrotnie odnotowywane było głównie w Europie między XIV a XVII wiekiem. Powstały różne teorie na temat tego, skąd wzięła się taneczna mania. Jedna z nich głosi, że dotknięte nią grupy ludzi odreagowywały w ten sposób silne napięcie psychiczne. Stres prowadził do masowej histerii. Ta teza ma swoje echo w spektaklu. Ponownie słyszymy głos Toma Barmana: „To reakcja na mrok, reakcja na śmierć. Radość musi być głośniejsza niż śmierć”. Bohaterowie wciąż więc tańczą, nawet kiedy już nie mogą. Śmieją się i radośnie krzyczą, choć w oczach mają łzy.

Może po prostu trzeba tańczyć, trzeba szukać tej radości. Trzeba odreagować wszystkie społeczne kataklizmy. Tancerze wołają nas ze sceny, wskazują na nas palcami, zapraszają. Impreza wciąż trwa. Do granic szaleństwa.

Forma spektaklu przytłacza. Oprócz transowej muzyki, wyraziście kolorowych kostiumów i świateł, występują także elementy wideo, nagrywane i transmitowane na żywo przez tancerzy. Widzimy zbliżenia na ich ciała i twarze, wykręcone uśmiechy, ekstazę i rozpacz. W pewnym sensie jest to groteskowe przedstawienie społeczeństwa doby mediów społecznościowych, pełnej narcyzmu i emocjonalnego ekshibicjonizmu. Jednak jest to także pewien mechanizm obronny. Bohaterowie nie nawiązują ze sobą żadnych bliskich relacji, może właśnie dlatego szukają atencji i gloryfikacji na zewnątrz.

Przez cały bieg wydarzeń w tle pojawiają się, dosłownie na chwilę, portrety, które przypominają znaczki pocztowe. Są to następujące jedna po drugiej podobizny Prince’a, Nicka Cave’a, Davida Bowie, Nelsona Mandeli, Piny Bausch i Franza Kafki. Nieustannie dręczy mnie pytanie: co łączy wszystkie te osoby? Może są to po prostu ludzie-inspiracje dla Ann Van den Broek? A może jednak twórczyni zostawiła nam jakąś zagadkę? Jedno jest pewne – wszystkie te osoby miały bardzo smutne życie. Jest to jakiś znak, że Joy Enjoy Joy raczej nie ma radosnego przesłania.

Tancerze przesuwają po scenie elementy scenografii, które przypominają łóżka szpitalne. Są one jednak świecące, leżą na nich elementy garderoby, a na jednym z nich – kula dyskotekowa. Może to kolejny symbol choroby, szaleństwa, ale po raz kolejny owiniętego w świecący papierek? Kulminacja spektaklu następuje w scenie, w której jedno z takich łóżek (w tym przypadku było ono używane do masażu) obracane jest z zawrotną prędkością przez tancerzy. Na łóżku leży jedna z tancerek. Wideo rejestruje jej twarz. Widzimy łzy i przerażenie, choć słyszymy śmiech.

Słyszymy też głos przewodnika: „Ciągła radość zabije cię w przeciągu kilku miesięcy”. Wyobrażam to sobie, jako bardzo straszną śmierć. Bohaterowie jednak nie umierają. Podtrzymują stan szalonej, wręcz psychotycznej radości. Lecz to, co stanie się z postaciami, kiedy fala szczęścia minie, zostaje pozostawione naszej wyobraźni. Podobno serotoninę również można przedawkować.


Ward/waRD, Theater Rotterdam, corso/Antwerpia

Joy Enjoy Joy

koncepcja i choreografia: Ann Van den Broek

wykonanie: Frauke Mariën, Louis Combeaud, Nik Rajšek, Jean-Gabriel Maury, Marion Bosetti, Carla Guerra, Kamil Pilarski, Isaiah Selleslaghs

muzyka: Nicolas Rombouts nagrania wokalne: Gregory Frateur

fragmenty rozmów: Tom Barman projekt wideo i oświetlenia: Bernie van Velzen

scenografia: Niek Kortekaas

stylizacja kostiumów: Ann Van den Broek we współpracy z Marielle Vos

kierownictwo prób: Pol Van den Broek, Gregory Frateur

,,zewnętrzne oko”: Marc Vanrunxt

menadżer: A propic I Line Rousseau & Marion Gauvent

obsada: Frauke Mariën, Louis Combeaud, Nik Rajšek, Jean-Gabriel Maury, Marion Bosetti, Carla Guerra, Kamil Pilarski, Isaiah Selleslaghs

ko-produkcja i wsparcie finansowe: La Filature, Theater Freiburg, Podium Bloos, Fonds Podiumkunsten, Miasto Rotterdam

premiera: 19 lutego 2022, Theater Rotterdam